Kolejne wybiegane dni za mną. Muszę się przyznać jednak, ze mimo przyjętego planu (wtorek, czwartek, sobota, niedziela) odpuściłem całkowicie weekend. Choć wcale takiego zamiaru nie miałem. Sobotę rozpocząłem pracą (wyjazdem) już przed 8.oo rano, cały dzień na śląsku i późny powrót, około 21.00. Myślałem, że wrócę wcześniej, to jeszcze kilka kilometrów bym zaliczył, ale ogólne zmęczenie, zdenerwowanie i godzina na zegarku spowodowała, że odpuściłem. W niedzielę, ogólne zamulenie "posobotnie", i niechęć do wszystkiego - także odpuściłem! Choć z myślami biłem się baaardzo.
Poniedziałek, od rana w pracy i wielka chęć na kilometry. W moim przypadku raczej na metry, bo póki co tych "km" nie mogę zaliczać wiele - nie mam siły. Wracając z dzieciakami z obiadkowej wizyty u babci - zmierzyłem autem planowaną do przebiegnięcia odległość. Była o ponad 1km dłuższa niż to co robiłem do tej pory. Wieczorem - około 21.00 decyzja - lecimy (lecę). Biegło się fajnie, pierwsze przejście do marszu dopiero po 12,5 minutach - co dla mnie jest rekordem:) W sumie cała trasa 4,44 km (wg endmondo - link tutaj: http://www.endomondo.com/workouts/31096321 )
Wtorek, podobnie - trasa inna, 4 km, bieganie z kolegą z pracy, dla którego to było pierwszy raz, ale dał radę.
Dzisiaj (środa) czyli teoretycznie wolne - ale ciągnie mnie - aby poprawić wynik na trasie z poniedziałku...
czyli chyba "polecę"
A żeby nie było wszystko tak łatwo i pięknie to:
po pierwsze, mieszkam na osiedlu które w nazwie ma "Wzgórze", a więc gdzie bym nie pobiegł to wracać muszę pod wielką górę:(
po drugie, cały czas palę papierochy
po trzecie, kto wymyślił Pepsi w puszce? i promocje na nią w Lidlu...:)
pozdrawiam i wytrwałości!
przyszły maratończyk :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz