Pół miesiąca minęło. Pół miesiąca od pierwszego wpisu i MOCNEJ deklaracji. Noooo i sam jestem chyba troszkę zdziwiony, ze wszystko jakoś się kręci i coś tam robię. Znalazłem na bieganie.pl porady, kilka fajnych ludzi, blogi i programy. No i kręcę od dwóch tygodni interwały, co prawda na bieżni a nie na podwórkowych ścieżkach, ale myślę, że wielkiego błędu nie robię. Wiem wiem, że twardo, że może na stawy nie za bardzo...ale cóż - mam darmowy dostęp w pracy, po za tym, trochę zimno na dworze i wiem, że to by mnie demotywowało.
Początki nie były łatwe, pierwszy "trening" to prawie masakra. Opieram się na 6 tygodniowym programie Pumy, troszeczkę go modyfikując pod siebie. Zacząłem od razu od drugiego tygodnia, stwierdzając, ze bieganie 30 sekund, raz na 4 i pół minuty to nuuuda. No i ćwiczę tak cztery razy w tygodniu (jedną niedzielę odpuściłem przez przeziębienie i fatalną dyspozycję - choć moralniaka miałem). Króciutka rozgrzewka, później 4-3 minuty mocnego marszu (pozycja 6-6,5) i dwie minuty biegu - dzisiaj na 11. Ostatnia seria zawsze mocniejsza - 3 minuty i bieg do zmęczenia - dzisiaj 4,5 minuty na 11.
Mimo sporych obaw, jakie miałem zanim zacząłem robić cokolwiek - nie jest najgorzej, co więcej chyba mi się to podoba. Wracając z pracy (po treningu) do domu, już myślę o tym jak to będzie za dwa dni. W tym tygodniu mimo wyjazdu (z noclegiem) poza swoje miasto - tak wszystko było zaplanowane, aby wieczorem pójść pobiegać. Też oczywiście bieżnia - ale za to w "mega wypasionym klubie - podobno jednym z popularniejszych w Warszawie". DJ na środku, telewizory z Faktami TVN przy bieżniach itd. Szczerze...chyba wole swoje samotne bieganie. Choć z drugiej strony może to być bardziej mobilizujące. No bo jak - sympatyczna, starsza Pani biegnąca obok już w momencie mojego startu i biegnąca dalej tym samym tempem w momencie mojej "śmierci" musi mobilizować do stanie się lepszym. Także ostatecznie nie ocenię co lepsze...ważne, że do przodu.
Każdy trening to coraz większa przebiegnięta - przemaszerowana odległość - początek 2 km, dzisiaj już 3,7 km. Po pierwszy treningu mega wielkie zakwasy - teraz już nie ma o tym mowy, choć wieczorem po bieganiu nogi są ciężkie.
No i inny plus, podparty też troszkę większą (ale bez przesady) dbałością o MENU. Przede wszystkim porzucone wieczorne podjadanie (max do 18.00). Po za tym wolno mi wszystko:). Ale do sedna - 15 listopada rano ważyłem 98,6 kg (przy 180 cm wzrostu). Dzisiaj ważenie, godz.18.00 - 94 kg. Czyli coś tam się pali.... Apropos palenia - bo niestety nie jest mi ono obce. Była (pierwsza w moim życiu) próba nie palenia. Ale skończyła się po dwóch dniach. Jeszcze do niej powrócę....
Następne bieganie już w sobotę i niedzielę...
pozdrawiam
przyszły maratończyk :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz