czwartek, 29 grudnia 2011

kulka:)

Dzieńdobry:)

Kolejny dzień nierównej walki za mną:)

Wczoraj wieczorkiem (start o godz. 21.00) wybiegane 7,44 km to mój kolejny REKORD :)

Czasowo co prawda słabo, bo w okolicach 50 minut - ale takie to moje szuranie, a szuranie dlatego bo uważam, że bieganie to tak poniżej 6 nooo 5:30 minut jest. Wszystko co wyżej bieganiem chyba ciężko nazwać. Dlatego szuram. I jest mi z tym dobrze, choć może nie do końca.


Serduchowo, płucowo i ogólnie wytrzymałościowo widzę, że nie jest najgorzej - jeśli biegnę w takim właśnie szurającym tempie. Mam wrażenie, że mógłbym przebiec spokojnie drugie tyle. (a jeszcze miesiąc temu, utrzymanie 2 minut ciągłego szurania - to był kosmos...)
Ale jest oczywiście "ale"
Nie wiem skąd się wzięło, ale już po 1 km mega wielkie ciśnienie w mięśniach przy piszczelach - od zewnątrz. Szczególnie lewa noga. Później się trochę rozbiegało, jednak końcówka (koło 6 km) to był dramat. Miałem wrażenie, że ktoś mnie tam przypala jakimś żelazem... Doszurałem do domu i tam zdziwienie - w miejscu o którym mówie (lewa noga, mięsień przy piszczelu, około 5-7 cm nad kostką od zewnętrznej strony), wyskoczyło "coś" wielkości 1/3 może 1/2 piłeczki do pingponga. Taka kulka poprostu.... Wyglądało śmiesznie:) Nie mam pojęcia co to. Wiecie?
Pod prysznicem, 10 minut lodowatej wody na nogi - pomogło. Kulki prawie nie ma i nie boli. Ale co to było - może mam jakieś obce istoty w sobie? Pierun wie...
Po za tym zaczynam się zgadzać z opinią wielu z Was, oraz znajomych "szuraczo - biegaczy" - BUTY BUTY i jeszcze raz BUTY (jak pisałem wyżej, biegam w butach do piłki ręcznej). Przy szuraniu około 3 km nie czuje nic niepokojącego, ale wczoraj koło 5-6 km zaczęło się obcieranie i mega skurcze palca u nogi - tego drugiego od największego - choć akurat u mnie to on największy wyrósł pieron...

Podsumowując moje "starcze" wywody.
Po każdym bieganiu mam ogromny do Was biegaczy szacunek. Walicie te km jak oszalali - czytam: tu 10, tu 15, dzisiaj delikatnie...23km:) Póki co to odległości kosmiczne i nieosiągalne nawet w myślach. Choć z drugiej strony, miesiąc temu 2 minuty biegu(szurania) też były problemem..

wtorek, 27 grudnia 2011

przerwa której nie było...

Witajcie po Świętach...

Miałem zrobić sobie tydzień przerwy w bieganiu ze względu na bolące kolana, takie zalecenia przekazał znajomy człowiek na co dzień zajmujący się zawodowymi sportowcami. Wytrzymałem jednak tylko 6 dni bez szurania. W międzyczasie "obczytałem" mnóstwo mądrości na temat przeciążeń u początkujących szuraczy, żeby biegać jak najwolniej, swoim tempem, nie forsować, nie bić rekordów itd itd.

Miałem ochotę ruszyć się już w Wigilię wieczorem (zawsze biegam wieczorem, około 21.00 - dzieciaki już śpią, żona prawie usypia - czyli jedyny moment w ciągu doby tylko dla mnie), jednak Wigilia, zupełnie inaczej od oczekiwań, wyglądała bardziej jak wigilia Wielkanocy a nie Świąt Bożego Narodzenia. Przynajmniej u mnie w mieście wieczorem padało i padało i padało. Odpuściłem - choć usprawiedliwiałem się tak naprawdę też tą tygodniową przerwą, a w Wigilię był dopiero piąty dzień:)

Ruszyłem za to w I dzień świat. Godzina 21, temperatura 3 stopnie na plusie, czyli można się ubrać lżej. Założenie zgodnie z tym co wyczytałem, króciutko i najwolniej jak umiem. Wyszło troszkę ponad 4 km, w 30 minut. To było te pół godziny, które pozwoliły mi zapomnieć o świątecznym obżarstwie (choć tak naprawdę wcale go nie było aż tak dużo). O dziwo, kolana nie bolały tak bardzo jak po poprzednich szuraniach, co prawda w endomondo nie wskoczył żaden nowym (nieziemski :) ) rekord, ale chociaż czuję się dobrze. Dzisiaj wychodzę znowu. Trasa będzie dłuższa, w głowie już ułożona. Nie mogę się doczekać wieczora!

wtorek, 20 grudnia 2011

kolana...

Robię dalej swoje kilometry, nie ma jakiegoś szału jeśli chodzi o odległości bo "tchu brakuje". Powolutku, po 4 km dziennie - ale do przodu. Pojawiają się jednak problemy zdrowotne, mianowicie kolana.

Po powrocie z treningu, oraz na dzień następny odczuwam bardzo niepokojący ból po wewnętrznej stronie obydwu kolan. Po krótkiej konsultacji z "fachowcem" z mojej firmy okazało się, że powodem może być przeciążenie, czyli krótko mówiąc zbyt duża moja waga, oraz nie przyzwyczajone kolana do takich obciążeń. No i oczywiście buty. Z nimi muszę koniecznie coś zrobić, póki co biegam w butach do...piłki ręcznej:) Duże ciężkie obuwie, do tej pory mi nie przeszkadzało, choć wielkiego komfortu nie odczuwałem...

Tak czy owak, coś z butami trzeba zrobić - może Aniołek mi pod choinkę przyniesie..? A jak nie to po nowym roku koniecznie trzeba będzie zakupić.

czwartek, 15 grudnia 2011

rekord!

tak będę się chwalił - sam przed sobą:)
miesiąc temu jak zaczynałem "szurać" to 1km i to na bieżni był dla mnie koszmarem, i jeszcze chorowałem po nim kilka dni.

A tu wczoraj...

Przebiegłem 7km 200 metrów, z kilkoma oczywiście "przejściami" do marszu, ale zawsze to ponad 7km. Dzisiaj nogi troszkę tępe, ale myślałem, że będzie gorzej.

tutaj link do endmondo:

dziękuje - dobranoc:)

środa, 14 grudnia 2011

odpuszczony weekend

Kolejne wybiegane dni za mną. Muszę się przyznać jednak, ze mimo przyjętego planu (wtorek, czwartek, sobota, niedziela) odpuściłem całkowicie weekend. Choć wcale takiego zamiaru nie miałem. Sobotę rozpocząłem pracą (wyjazdem) już przed 8.oo rano, cały dzień na śląsku i późny powrót, około 21.00. Myślałem, że wrócę wcześniej, to jeszcze kilka kilometrów bym zaliczył, ale ogólne zmęczenie, zdenerwowanie i godzina na zegarku spowodowała, że odpuściłem. W niedzielę, ogólne zamulenie "posobotnie", i niechęć do wszystkiego - także odpuściłem! Choć z myślami biłem się baaardzo.

Poniedziałek, od rana w pracy i wielka chęć na kilometry. W moim przypadku raczej na metry, bo póki co tych "km" nie mogę zaliczać wiele - nie mam siły. Wracając z dzieciakami z obiadkowej wizyty u babci - zmierzyłem autem planowaną do przebiegnięcia odległość. Była o ponad 1km dłuższa niż to co robiłem do tej pory. Wieczorem - około 21.00 decyzja - lecimy (lecę). Biegło się fajnie, pierwsze przejście do marszu dopiero po 12,5 minutach - co dla mnie jest rekordem:) W sumie cała trasa 4,44 km (wg endmondo - link tutaj: http://www.endomondo.com/workouts/31096321 )
Wtorek, podobnie - trasa inna, 4 km, bieganie z kolegą z pracy, dla którego to było pierwszy raz, ale dał radę.
Dzisiaj (środa) czyli teoretycznie wolne - ale ciągnie mnie - aby poprawić wynik na trasie z poniedziałku...
czyli chyba "polecę"


A żeby nie było wszystko tak łatwo i pięknie to:
po pierwsze, mieszkam na osiedlu które w nazwie ma "Wzgórze", a więc gdzie bym nie pobiegł to wracać muszę pod wielką górę:(
po drugie, cały czas palę papierochy
po trzecie, kto wymyślił Pepsi w puszce? i promocje na nią w Lidlu...:)

pozdrawiam i wytrwałości!

przyszły maratończyk :)

czwartek, 8 grudnia 2011

nie jest najgorzej, chociaż...

Kolejne dni, kolejne kilometry za mną. Kilka treningów na bieżni elektrycznej w sali wykonałem. W ostatni wtorek (dzisiaj czwartek) w naszej siłowni "odbiłem się od drzwi". Salka była zajęta przez kogoś innego. Nie mogłem czekać na to aż bieżnia się zwolni i decyzja. Biegam na dworze!
Bardzo (w sumie nie wiem czemu) się przed tym wzbraniałem wcześniej - bo za zimno, bo mokro bo tak, bo owak...

Ale, żeby być konsekwentnym w postanowieniach, musiałem się zdecydować. Wyczytałem sporo na temat tego, jak się ubrać, co założyć - jestem gotowy - wszystko mam.
Troszkę niespodziewanie (albo spodziewanie, w końcu już grudzień) wieczorem sypnęło śniegiem i to sporo. Ubrałem się odpowiednio, termiczne getry, i krótkie spodenki 3/4, termiczna koszulka z długim rękawem, na to T-shirt i kurtka ortalionowa z delikatną podpinką. Czapka (jakąś znalazłem - nigdy nie chodziłem w czapkach...). Cienkie rękawiczki i w drogę...


Na początku było mi zimno (temperatura -1/0 stopnia) - ale podobno tak ma być. Miałem tylko problem z rozgrzewką, porozciąganiem itd - bo marzłem. Postanowiłem, ze rozgrzeje się w marszu/delikatnym truchcie. I tak było. Ktoś, gdzieś na forum pisał, że bieżnia to nie to samo co "normalne" bieganie. Bo tam bieżnia biegnie za Ciebie, a tu musisz sam pokonywać kolejne metry/kilometry. Dystansu wielkiego nie pokonałem, bo niewiele ponad 3 kilometry, w czasie 28 minut, choć jako usprawiedliwienie można dodać w ciągu tego czasu ponad 6 minutową rozmowę z moim prezesem (taka praca, ze dzwonienie po 21.00 to norma...:( ). Kilometrażowo słabo - ale wzrokowo jak dla mnie SUPER, byłem zaskoczony, ze odległość którą wybiegłem - zrobiłem praktycznie bez wielkiego wysiłku. Jeszcze trzy tygodnie temu raczej nie do pomyślenia!

Jedyny problem jaki miałem to nawierzchnia, bardzo śliskie chodniki, ulica, trawnik (nie potrzebne skreślić). 1/3 dystansu to walka o to, aby dobrze stanąć, nie poślizgnąć się, nie przewrócić.
Nie wiem, tak naprawdę jaki jest na to pomysł, chyba nie ma - bo przecież ciężko będzie się biegało w "taperach" bądź innych antypoślizgowcach.
Tak czy owak, dzisiaj czwartek czyli kolejna porcja kilometrów. Dołożę troszkę trasy i nie będę odbierał telefonów. A śniegu dosypało wczoraj jeszcze więcej...co z tego wyjdzie...zobaczymy:)

pozdrawiam
przyszły maratończyk:)

czwartek, 1 grudnia 2011

walka rozpoczęta...

Pół miesiąca minęło. Pół miesiąca od pierwszego wpisu i MOCNEJ deklaracji. Noooo i sam jestem chyba troszkę zdziwiony, ze wszystko jakoś się kręci i coś tam robię. Znalazłem na bieganie.pl porady, kilka fajnych ludzi, blogi i programy. No i kręcę od dwóch tygodni interwały, co prawda na bieżni a nie na podwórkowych ścieżkach, ale myślę, że wielkiego błędu nie robię. Wiem wiem, że twardo, że może na stawy nie za bardzo...ale cóż - mam darmowy dostęp w pracy, po za tym, trochę zimno na dworze i wiem, że to by mnie demotywowało.

   Początki nie były łatwe, pierwszy "trening" to prawie masakra. Opieram się na 6 tygodniowym programie Pumy, troszeczkę go modyfikując pod siebie. Zacząłem od razu od drugiego tygodnia, stwierdzając, ze bieganie 30 sekund, raz na 4 i pół minuty to nuuuda. No i ćwiczę tak cztery razy w tygodniu (jedną niedzielę odpuściłem przez przeziębienie i fatalną dyspozycję - choć moralniaka miałem). Króciutka rozgrzewka, później 4-3 minuty mocnego marszu (pozycja 6-6,5) i dwie minuty biegu - dzisiaj na 11. Ostatnia seria zawsze mocniejsza - 3 minuty i bieg do zmęczenia - dzisiaj 4,5 minuty na 11.

   Mimo sporych obaw, jakie miałem zanim zacząłem robić cokolwiek - nie jest najgorzej, co więcej chyba mi się to podoba. Wracając z pracy (po treningu) do domu, już myślę o tym jak to będzie za dwa dni. W tym tygodniu mimo wyjazdu (z noclegiem) poza swoje miasto - tak wszystko było zaplanowane, aby wieczorem pójść pobiegać. Też oczywiście bieżnia - ale za to w "mega wypasionym klubie - podobno jednym z popularniejszych w Warszawie". DJ na środku, telewizory z Faktami TVN przy bieżniach itd. Szczerze...chyba wole swoje samotne bieganie. Choć z drugiej strony może to być bardziej mobilizujące. No bo jak - sympatyczna, starsza Pani biegnąca obok już w momencie mojego startu i biegnąca dalej tym samym tempem w momencie mojej "śmierci" musi mobilizować do stanie się lepszym. Także ostatecznie nie ocenię co lepsze...ważne, że do przodu.

   Każdy trening to coraz większa przebiegnięta - przemaszerowana odległość - początek 2 km, dzisiaj już 3,7 km. Po pierwszy treningu mega wielkie zakwasy - teraz już nie ma o tym mowy, choć wieczorem po bieganiu nogi są ciężkie.

  No i inny plus, podparty też troszkę większą (ale bez przesady) dbałością o MENU. Przede wszystkim porzucone wieczorne podjadanie (max do 18.00). Po za tym wolno mi wszystko:). Ale do sedna - 15 listopada rano ważyłem 98,6 kg (przy 180 cm wzrostu). Dzisiaj ważenie, godz.18.00 - 94 kg. Czyli coś tam się pali.... Apropos palenia - bo niestety nie jest mi ono obce. Była (pierwsza w moim życiu) próba nie palenia. Ale skończyła się po dwóch dniach. Jeszcze do niej powrócę....

Następne bieganie już w sobotę i niedzielę...

pozdrawiam
przyszły maratończyk :)