I następne kilometry uciekły pod nogami. Uzupełniając to co działo się ostatnio, a o czym nie pisałem.
Wygląda to następująco:
10 stycznia-zimno, ciemno (jak zwykle) i deszczowo. Wyszło 5,78 km, w czasie - 37:10 sekund.
13 stycznia w Kielcach zaczęła się zima. Posypało mocno, i dodatkowo mocno zmroziło. Poszurałem nową trasą, w górę na osiedle (choć miałem je okrążać, to jednak trochę się obawiałem, bo tereny niezbyt eleganckie na poruszanie się tamtędy po nocy) - zawrotka i w kierunku miasta. W sumie wyszło: 7,79 km w czasie 51:48. Było baaardzo ślisko i nie przyjemnie na chodnikach.
Dodatkowo bolą mnie kolana znowu mocno, a po tym biegu nawet takie mięśnie o których nie miałem pojęcia, że istnieją. Chyba od tego bronienia się przed upadkiem na śliskich chodnikach.
15 stycznia była niedziela, a więc wizyta u teściów z diabłami. Diabły w południe spać, a ja w drogę. W mieście tego nie widać (choć też jest go sporo), ale poza miastem śniegu baaaardzo dużo. Szczególnie wybiegając na odsłonięte pola, ścieżka (chyba tam była ścieżka - bo byłem pierwszy od opadów śniegu, ktoś tamtędy przebiegał/przechodził) momentami pokryta śniegiem sięgającym prawie do kolan. Takie mini zaspy zdarzały się co jakiś czas, dodatkowo niespodzianki w postaci ukrytych kałuż pod śniegiem (niby zamarznięte, ale pode mną wszystko się łamie). Koniec końców, umordowało mnie to fizycznie jak pieron. Każdy krok to walka o równowagę, nie wiem jak się biega po piachu, ale mam wrażenie, że podobnie. W sumie ubiegłem 7,71 km, w osłabiającym tempie:) - 53:40.
a tak to wyglądało:
śniegu było tyle:
poniedziałek, 16 stycznia 2012
poniedziałek, 9 stycznia 2012
zaległości
odrabiamy zaległości:
5 stycznia 2012
trasa standardowa - góra, dół - góra dół. Biegło się super, choć pierwsze kilkanaście metrów myślałem, że będzie dramat. Przejedzony byłem okropnie. A wyszło tak:
1km - 6:28 (rozgrzewkowo)
2km - 4:56
3km - 4:45
4km - 5:45 (rozpoczyna się moja powrotna górka)
5km - 6:30 (rozpoczęła się na dobre...) - teraz rozumiem, że mieszkam w górach, małych bo małych - ale kurcze nie ma nic po płaskim:(
w sumie: 5,1 km w czasie 29:12
Przy okazji najlepszy wynik na 5km = 28:07, i Test Coopera=2,46km
Cieszy progres!
7 stycznia 2012
Trening wyjazdowy, przy okazji wizyty na Turnieju Piłki Nożnej w Nowej Sarzynie. Pomiędzy meczami, w których i tak się troszkę oszczędzałem wybiegłem pozwiedzać miasto. Zwiedzania za wiele nie było bo w ciągu 40 minut przeleciałem je w "te i we wte". Nie wiem ile to km ponieważ nie włączył mi się GPS w Endomondo, a nie miałem czasu żeby na niego czekać, także tylko ze stoperem.
Na moje oko około 6 może 6,5 km. Tempo lajcikowe.
Chciałem to powtórzyć na następny dzień (niedziela) rano, jednak umarły mi plecy - a zrobiła się taaaaka piękna zima, śnieżek, delikatny mrozik - PIĘKNIE.
Przeogromny ból między łopatkami uniemożliwiający jakikolwiek ruch szyi, skręt ciała, wstanie z łóżka itd. Będąc takim wyprostowanym robocopem spędziłem trochę czasu w aucie w drodze do domu. Dzisiaj (poniedziałek) ból jeszcze większy. Już odwiedziłem naszą klubową "masernię". Jestem po 10 minutowych "eletrowstrząsach" oraz po mocnym masażu a także na prochach przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Może przejdzie. Jeśli ból ustąpi wieczorem w drogę!
Aaaa i jestem bardzo blisko zmiany (NARESZCIE) obuwia. I to po baaaardzo dobrej cenie. Ale żeby nie zapeszać - pochwalę się jak nabędę.
To tymczasem lasem borem...
5 stycznia 2012
trasa standardowa - góra, dół - góra dół. Biegło się super, choć pierwsze kilkanaście metrów myślałem, że będzie dramat. Przejedzony byłem okropnie. A wyszło tak:
1km - 6:28 (rozgrzewkowo)
2km - 4:56
3km - 4:45
4km - 5:45 (rozpoczyna się moja powrotna górka)
5km - 6:30 (rozpoczęła się na dobre...) - teraz rozumiem, że mieszkam w górach, małych bo małych - ale kurcze nie ma nic po płaskim:(
w sumie: 5,1 km w czasie 29:12
Przy okazji najlepszy wynik na 5km = 28:07, i Test Coopera=2,46km
Cieszy progres!
7 stycznia 2012
Trening wyjazdowy, przy okazji wizyty na Turnieju Piłki Nożnej w Nowej Sarzynie. Pomiędzy meczami, w których i tak się troszkę oszczędzałem wybiegłem pozwiedzać miasto. Zwiedzania za wiele nie było bo w ciągu 40 minut przeleciałem je w "te i we wte". Nie wiem ile to km ponieważ nie włączył mi się GPS w Endomondo, a nie miałem czasu żeby na niego czekać, także tylko ze stoperem.
Na moje oko około 6 może 6,5 km. Tempo lajcikowe.
Chciałem to powtórzyć na następny dzień (niedziela) rano, jednak umarły mi plecy - a zrobiła się taaaaka piękna zima, śnieżek, delikatny mrozik - PIĘKNIE.
Przeogromny ból między łopatkami uniemożliwiający jakikolwiek ruch szyi, skręt ciała, wstanie z łóżka itd. Będąc takim wyprostowanym robocopem spędziłem trochę czasu w aucie w drodze do domu. Dzisiaj (poniedziałek) ból jeszcze większy. Już odwiedziłem naszą klubową "masernię". Jestem po 10 minutowych "eletrowstrząsach" oraz po mocnym masażu a także na prochach przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Może przejdzie. Jeśli ból ustąpi wieczorem w drogę!
Aaaa i jestem bardzo blisko zmiany (NARESZCIE) obuwia. I to po baaaardzo dobrej cenie. Ale żeby nie zapeszać - pochwalę się jak nabędę.
To tymczasem lasem borem...
poniedziałek, 2 stycznia 2012
noworocznie
Witam w nowym roku...
Moje zmiany kalendarzowe wyglądały następująco:
30 grudnia:
Wyszedłem na trening jak zwykle, koło 21.00. Na dole pod klatką złapały mnie hordy sąsiadów...Spotkanie Wspólnoty Mieszkaniowej:)
No i wymarzłem się w tych moich gjetrach z nimi jak pieron. Przeszły mi ochoty na wielkie przedsylwestrowe bieganie. Ale po zakończeniu emocjonującego spotkania ruszyłem delikatnie. Miało być dalej, ale wyszło tylko troszkę ponad 4 km, może 5 - nie wiem bo zaczął wariować telefon. Ale przy okazji znalazłem 300 metrów od bloku bieżnie - i na niej spędziłem 13 okrążeń:)
1 stycznia:
Sylwester z dwójką 3,5 letnich dzieci nie należał zbytnio do "urywających czapkę dnia następnego" dlatego korzystając z pięknej pogody i z możliwości udostępnienia moich "pociech" teściom wybiegłem po raz pierwszy nie w ciemnościach. Tak jakoś wyszło, że wszystkie moje biegania (zacząłem troszkę ponad miesiąc temu) było po ciemku. Teraz pięknie świeciło, temperatura troszkę poniżej zera, piękne łąki, rzeczka - CUDO.
Wyglądało to tak:
Ubiegłem kolejny mój rekord:) 7,45...czyli wyszło niechcący 10 metrów więcej niż ostatnio...:) Szkoda, ze nie kontrolowałem na bieżąco - bo mogłem polecieć "dyszkę"... Następnym razem!
Podsumowując - coraz lepiej się czuje "dnia następnego". Już mniej zakwasów, kolana nie bolą (tak jak na początku). No i mam wielką ochotę na jeszcze i jeszcze i jeszcze...
Aaaa no i zauważyłem jeszcze jedną zmianę: waga co prawda stoi w miejscu (ruszyła o około 5 kg w dół na początku) jak zaklęta, ale "portki" muszę nosić w garści. Pasek kupić. Czy może jakieś szelki...:)
Wszystkiego dobrego w nowym roku!!!
Moje zmiany kalendarzowe wyglądały następująco:
30 grudnia:
Wyszedłem na trening jak zwykle, koło 21.00. Na dole pod klatką złapały mnie hordy sąsiadów...Spotkanie Wspólnoty Mieszkaniowej:)
No i wymarzłem się w tych moich gjetrach z nimi jak pieron. Przeszły mi ochoty na wielkie przedsylwestrowe bieganie. Ale po zakończeniu emocjonującego spotkania ruszyłem delikatnie. Miało być dalej, ale wyszło tylko troszkę ponad 4 km, może 5 - nie wiem bo zaczął wariować telefon. Ale przy okazji znalazłem 300 metrów od bloku bieżnie - i na niej spędziłem 13 okrążeń:)
1 stycznia:
Sylwester z dwójką 3,5 letnich dzieci nie należał zbytnio do "urywających czapkę dnia następnego" dlatego korzystając z pięknej pogody i z możliwości udostępnienia moich "pociech" teściom wybiegłem po raz pierwszy nie w ciemnościach. Tak jakoś wyszło, że wszystkie moje biegania (zacząłem troszkę ponad miesiąc temu) było po ciemku. Teraz pięknie świeciło, temperatura troszkę poniżej zera, piękne łąki, rzeczka - CUDO.
Wyglądało to tak:
Ubiegłem kolejny mój rekord:) 7,45...czyli wyszło niechcący 10 metrów więcej niż ostatnio...:) Szkoda, ze nie kontrolowałem na bieżąco - bo mogłem polecieć "dyszkę"... Następnym razem!
Podsumowując - coraz lepiej się czuje "dnia następnego". Już mniej zakwasów, kolana nie bolą (tak jak na początku). No i mam wielką ochotę na jeszcze i jeszcze i jeszcze...
Aaaa no i zauważyłem jeszcze jedną zmianę: waga co prawda stoi w miejscu (ruszyła o około 5 kg w dół na początku) jak zaklęta, ale "portki" muszę nosić w garści. Pasek kupić. Czy może jakieś szelki...:)
Wszystkiego dobrego w nowym roku!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)