poniedziałek, 16 stycznia 2012

ZIMA, Zima, zima....

I następne kilometry uciekły pod nogami. Uzupełniając to co działo się ostatnio, a o czym nie pisałem.
Wygląda to następująco:

10 stycznia-zimno, ciemno (jak zwykle) i deszczowo. Wyszło 5,78 km, w czasie - 37:10 sekund.

13 stycznia w Kielcach zaczęła się zima. Posypało mocno, i dodatkowo mocno zmroziło. Poszurałem nową trasą, w górę na osiedle (choć miałem je okrążać, to jednak trochę się obawiałem, bo tereny niezbyt eleganckie na poruszanie się tamtędy po nocy) - zawrotka i w kierunku miasta. W sumie wyszło: 7,79 km w czasie 51:48. Było baaardzo ślisko i nie przyjemnie na chodnikach.
Dodatkowo bolą mnie kolana znowu mocno, a po tym biegu nawet takie mięśnie o których nie miałem pojęcia, że istnieją. Chyba od tego bronienia się przed upadkiem na śliskich chodnikach.

15 stycznia była niedziela, a więc wizyta u teściów z diabłami. Diabły w południe spać, a ja w drogę. W mieście tego nie widać (choć też jest go sporo), ale poza miastem śniegu baaaardzo dużo. Szczególnie wybiegając na odsłonięte pola, ścieżka (chyba tam była ścieżka - bo byłem pierwszy od opadów śniegu, ktoś tamtędy przebiegał/przechodził) momentami pokryta śniegiem sięgającym prawie do kolan. Takie mini zaspy zdarzały się co jakiś czas, dodatkowo niespodzianki w postaci ukrytych kałuż pod śniegiem (niby zamarznięte, ale pode mną wszystko się łamie). Koniec końców, umordowało mnie to fizycznie jak pieron. Każdy krok to walka o równowagę, nie wiem jak się biega po piachu, ale mam wrażenie, że podobnie. W sumie ubiegłem 7,71 km, w osłabiającym tempie:) - 53:40.

a tak to wyglądało:


śniegu było tyle:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz