poniedziałek, 2 stycznia 2012

noworocznie

Witam w nowym roku...

Moje zmiany kalendarzowe wyglądały następująco:

30 grudnia:
Wyszedłem na trening jak zwykle, koło 21.00. Na dole pod klatką złapały mnie hordy sąsiadów...Spotkanie Wspólnoty Mieszkaniowej:)
No i wymarzłem się w tych moich gjetrach z nimi jak pieron. Przeszły mi ochoty na wielkie przedsylwestrowe bieganie. Ale po zakończeniu emocjonującego spotkania ruszyłem delikatnie. Miało być dalej, ale wyszło tylko troszkę ponad 4 km, może 5 - nie wiem bo zaczął wariować telefon. Ale przy okazji znalazłem 300 metrów od bloku bieżnie - i na niej spędziłem 13 okrążeń:)


1 stycznia:
Sylwester z dwójką 3,5 letnich dzieci nie należał zbytnio do "urywających czapkę dnia następnego" dlatego korzystając z pięknej pogody i z możliwości udostępnienia moich "pociech" teściom wybiegłem po raz pierwszy nie w ciemnościach. Tak jakoś wyszło, że wszystkie moje biegania (zacząłem troszkę ponad miesiąc temu) było po ciemku. Teraz pięknie świeciło, temperatura troszkę poniżej zera, piękne łąki, rzeczka - CUDO.
Wyglądało to tak:



Ubiegłem kolejny mój rekord:) 7,45...czyli wyszło niechcący 10 metrów więcej niż ostatnio...:) Szkoda, ze nie kontrolowałem na bieżąco - bo mogłem polecieć "dyszkę"... Następnym razem!


Podsumowując - coraz lepiej się czuje "dnia następnego". Już mniej zakwasów, kolana nie bolą (tak jak na początku). No i mam wielką ochotę na jeszcze i jeszcze i jeszcze...
Aaaa no i zauważyłem jeszcze jedną zmianę: waga co prawda stoi w miejscu (ruszyła o około 5 kg w dół na początku) jak zaklęta, ale "portki" muszę nosić w garści. Pasek kupić. Czy może jakieś szelki...:)

Wszystkiego dobrego w nowym roku!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz